Autobusy tylko dla Żydów, autobusy tylko dla Arabów

Segregacja etniczna w autobusach w Izraelu? W naszej części Europy chyba trudno o gorsze skojarzenia.

Bo czego moglibyśmy się później spodziewać? Objęcia Palestyńczyków zakazem podróżowania autobusami w ogóle? Nie chcę się rozpędzać, bo trudno się będzie zatrzymać i nic dobrego z tego nie wyniknie.

Na szczęście premier Netanjahu i minister obrony Mosze Ja’alon, ku zdumieniu koalicjantów, jeszcze dziś zawiesili program, o którym głośno już na całym świecie.

Miał to być program pilotażowy, testowany przez trzy miesiące, a następnie poddany ocenie, czy działa (swoją drogą nie wiem, jakie miałyby być kryteria tej oceny? Czy jest mniej skarg żydowskich pasażerów? Trudno, by były jakiekolwiek, skoro izraelscy Żydzi nie mieliby okazji znaleźć się w tym samym autobusie z palestyńskimi podróżnymi).

Fot. Álvaro Villalba, Flickr CC by 2.0.

Fot. Álvaro Villalba, Flickr CC by 2.0.

Ten nowy pomysł nie był zupełnie nowy. Od dwóch lat Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu, pracujący w Izraelu (ok. 30 tys.), przyjeżdżali palestyńskimi autobusami, a Żydzi z osiedli swoimi. W drodze powrotnej mogli jeździć razem i przekraczać dowolne przejścia. Teraz ma być tak, że Palestyńczycy musieliby wracać na Zachodni Brzeg tylko palestyńskimi autobusami i przekraczać te same przejścia, przez które przechodzili w drodze do Izraela.

Na pomysł zareagowali Palestyńczycy i organizacje praw człowieka. Skwitowano to krótko: rasizm, segregacja rasowa.

Według organizacji praw człowieka nowe przepisy wydłużyłyby czas powrotu do domu niektórym Palestyńczykom aż o dwie godziny. Domagali się też, by w tej sprawie wypowiedział się Sąd Najwyższy.

Nowe regulacje są pokłosiem trwającej od kilku lat batalii osadników, którzy uważają, że obecność Palestyńczyków na pokładach autobusów zagraża ich bezpieczeństwu. Nie docierają do nich argumenty wojskowych, np. generała Alona, cytowanego przez „Haarec”, który uważa, że przecież palestyńscy pracownicy są już w Izraelu i jeśli któryś z nich chciałby przeprowadzić atak terrorystyczny, mógłby to zrobić gdziekolwiek.

Co więcej, każdy Palestyńczyk, który nie posiada stałego prawa pobytu we Wschodniej Jerozolimie, musi mieć specjalne pozwolenie na przyjazd na tereny Izraela. Osoby ubiegające się o takie pozwolenia są skrupulatnie prześwietlane. Jakiekolwiek wątpliwości, rysa w życiorysie – praktycznie zamykają im legalną drogę do Izraela.

Żeby spotkać takich robotników, trzeba udać się wcześnie rano, najlepiej ok. 5, na jakikolwiek checkpoint. Na słynnym checkopincie 300, przez który prowadzi droga do Betlejem, o 5.30 jest naprawdę dziki tłum, ludziom puszczają nerwy, zdarzają się bójki, popchnięcia. Po palestyńskiej stronie przy murze spotkałam Alego, młodego chłopaka, który próbował zarobić na utrzymanie rodziny, sprzedając słodycze i co się da. Ali patrzył codziennie rano na mur, którego nigdy już nie przekroczy. Za rzucanie kamieniami, jak mówił, trafił na listę Szin Betu. Może jego nazwisko wciągnięto na nią za coś gorszego niż rzucanie kamieniami, tego nie wiem, ale jasne jest, że jeśli ktoś się na niej znajdzie, ma jak w banku, że nie dostanie już pozwolenia na wjazd do Izraela.

Gdyby taki Ali miał jednak pozwolenie, codziennie rano podchodziłby do tzw. klatki – to żelazny, zabudowany z każdej strony tunel, którym ciągnie się sznur ludzi. Ludzi. Znowu te nieznośne skojarzenia…

Już na samym przejściu, w budynku (jakiś czas temu budynku nie było, ludzie musieli czekać na przejście pod gołym niebem, czy słońce, czy deszcz, należy więc docenić poprawę warunków), kilka grubych kolejek. Trzeba się pilnować, żeby z niej nie wypaść, trzeba też uważać na cwaniaków, którzy chcą się wepchać, bo awantura gotowa.

Każdy chce być jak najszybciej po izraelskiej stronie, bo tam co rusz podjeżdżają samochody zabierające robotników. Największe szanse mają młodzi i silni. Około godziny 9 zostają tam już głównie starsi, spracowani, których nikt wcześniej nie wziął albo po prostu przyszli za późno.

Między innymi na tym checkpoincie codziennie rano ustawiają się niezłomne starsze panie, Izraelki z organizacji Machsum, i skrupulatnie notują wszelkie naruszenia; najczęściej agresję strażników wobec przechodzących przez przejście Palestyńczyków. Ktoś musi pilnować porządku, jak mówią.

Minister obrony odpowiadając na krytykę, mówił: „Nie trzeba być ekspertem do spraw bezpieczeństwa, być zdawać sobie sprawę, że 20 Arabów w autobusie z żydowskim kierowcą, dwoma-trzema pasażerami i jednym żołnierzem z bronią to zaczyn do ataku”. Inni cytowani przez „Haarec” zwolennicy segregacji mówili, że „podróże arabskie w autobusach są zwycięstwem nad żydowskim okupantem” i że dały im „doświadczenie podróżowania z żydowskimi kobietami”. Jeden z osadników żalił się, że jego ciężarnej żonie arabscy pracownicy nie ustąpili miejsca. Jeśli takie argumenty były brane pod uwagę, by wprowadzić nowe przepisy, to jest to naprawdę szokujące.

Mnie naprawdę szokuje jednak to, że segregacja etniczna w autobusach to wierzchołek góry lodowej. Na Zachodnim Brzegu są przecież drogi „tylko dla Żydów” (choćby słynna droga 443, łącząca np. Jerozolimę czy Tel Awiw z osiedlami na Zachodnim Brzegu, głównie z Modi’in). Od wielu lat pod drodze nie mogą poruszać się Palestyńczycy (ani pieszo, ani samochodem).

Wielokrotnie pisałam o ograniczeniach, z jakimi wiążą się mur, osiedla i okupacja. Dzisiejsze doniesienia są kolejnym, ponurym puzzlem w tej układance. Tym razem nie do końca tu pasował, ale nie wierzę, że to kończy próby jego wciśnięcia w odpowiednie miejsce.