Państwo Islamskie w Izraelu i inne strachy

Kto w Izraelu wygra wybory? To proste: Likud albo Państwo Islamskie. Przynajmniej tak można pomyśleć, oglądając najnowszy klip wyborczy partii Netanjahu.

Biały pickup, na którym stoi dwóch brodaczy w czarnych ubraniach, wymachujących czarnymi flagami, łudząco podobnymi do tych używanych przez Państwo Islamskie. W tle słychać piosenkę, tekst arabski, w wolnym tłumaczeniu: „Od dzieciństwa marzę, by zostać żołnierzem. Mój powrót do ziemi [Obiecanej? Izraela? – A.Z.] to tylko kwestia czasu”. Wyjeżdżają na drogę i pierwszego napotkanego kierowcę pytają: „Jak dojechać do Jerozolimy, mój bracie?”. Kierowca odpowiada: „W lewo”. Seria z karabinu maszynowego i dla jasności jeszcze dwa slogany: „Lewica ustępuje terroryzmowi” oraz „Albo my, albo oni, tylko Likud, tylko Netanjahu”.

Wiadomo już: albo Likud, albo Państwo Islamskie. Albo okupacja, albo terroryści spod znaku Hamasu i Państwa Islamskiego u bram Tel-Awiwu. Kalif Ibrahim nie musi już zawracać sobie głowy z produkowaniem filmików, które mają przestraszyć Europę, Amerykę i Izrael. Likud poradzi sobie sam.

Oczywiście nie lekceważę prawdziwego zagrożenia. Dziś mamy kolejny jego dowód: brutalna egzekucja 21 egipskich chrześcijan w Libii. Kolejni rekruci już ustawiają się w kolejce.

Tymczasem w Izraelu trwa ostra walka wyborcza i pewnie będzie trwała przez najbliższy miesiąc, czyli do 17 marca, gdy okaże się, czy „Państwo Islamskie” wygra wybory, a z nim filozofia dialogu z Palestyńczykami.

Netanjahu wie, że jeśli teraz nie dość mocno przestraszy Izraelczyków, może pożegnać się z urzędem premiera. W sondażach o włos prowadzi przecież Isaac Herzog, Cipi Liwni i ich Unia Syjonistyczna, którzy mogą odebrać Bibi władzę. Mogą przekonać wyborców, że strach to za mało, by głosować na Netanjahu i wytrącić mu wszystkie karty z rąk. Do tej pory zagrywka się sprawdzała: straszenie Hamasem, Hezbollahem, Iranem, kolejną intifadą… To wystarczało, by przez lata rozgrywać i podsycać poczucie niepokoju.

Talia Netajahu i teraz wydaje się mocna. Na świecie jest wystarczająco dużo potworów, by mogły budzić grozę. Mamy przecież kolejne odsłony terroru: egzekucje Państwa Islamskiego, zamachy w Ottawie, w Sydney, w Paryżu, a ostatnio w Kopenhadze. Jest to terror, który pośrednio lub bezpośrednio zagraża Żydom (w Paryżu i Kopenhadze kilkoro ludzi zginęło dlatego, że byli Żydami). Takie są fakty.

Dlatego łatwo przychodzi Netanjahu coraz głośniejsze zachęcanie Żydów do masowego exodusu do Izraela. Rząd jest gotów wydać na ten cel dziesiątki milionów dolarów. Obecna sytuacja niepokoju świetnie się do tego nadaje. Wszystko pasuje. Prawie.

Dla mnie niezwykle ważne są takie głosy jak naczelnego rabina gminy żydowskiej w Danii Jaira Melchiora, który przyznał, że jest rozczarowany apelem Netajahu, i uważa, że terror nie jest powodem do wyjazdu do Izraela.

Donośnie zabrzmiał także głos Szymona Peresa, który zaledwie wczoraj powiedział publicznie, że chciałby, by Żydzi przyjeżdżali do Izraela – nie z powodów politycznych, ale dlatego, że chcą mieszkać w Izraelu. „Izrael musi pozostać krajem nadziei, a nie krajem strachu”. Powiedział także, że Żydzi mogą mieszkać na całym świecie: „Po prostu wychowujcie dzieci po żydowsku”.

Po raz kolejny piszę o tej sprawie, ponieważ wydaje mi się ona niezwykle ważna. Wpisuje się w toczącą się w Europie debatę o imigrantach, islamie, granicach tolerancji i walce z terroryzmem, który przecież nie puka do naszych bram, on je już wielokrotnie przekroczył. Zagraża on i Żydom, i nie-Żydom, obywatelom Europy. Jest wspólną sprawą, wspólnym strachem. Chciałabym, by europejscy politycy się z nim zmierzyli. By nikt nie musiał z Europy uciekać, gnany strachem, a nie pragnieniem mieszkania w innej części świata.