W syryjskim labiryncie

Przez trzy lata syryjska wojna była traktowana jako konflikt lokalny. Dziś świat czuje jednak, że ta wojna dotyczy go coraz bardziej. W Syrii giną zachodni obywatele, istnieje groźba, że dżihadyści za chwilę pojawią się u jego bram. Niestety większość proponowanych rozwiązań jest albo spóźniona, albo naiwna.

Okazuje się, że Amerykanie i ich sojusznicy z Bliskiego Wschodu nie wzięli się tylko za bojowników z Państwa Islamskiego, uważanych do tej pory za wroga numer jeden. Celem ataku na radykałów w Syrii są też pozycje – do tej pory szerzej nieznanej – organizacji Chorasan, w skrócie: Al-Kaidy.

Amerykanie wyciągnęli Chorasan jak królika z kapelusza. Miało być polowanie na grubego zwierza, ale przy okazji zaczajono się na z pozoru drobniejszą zdobycz. Szef amerykańskiego wywiadu James R. Clapper uważa jednak, że Chorasan jest dla Ameryki równie groźny co Państwo Islamskie. Podobno wywiad miał informacje o znajdujących się na finiszu przygotowaniach do ataków terrorystycznych na Zachodzie, w tym w USA. Miało do tego dojść m.in. poprzez przemycenie bomby na pokłady amerykańskich samolotów. Wiadomo, że od 11 września 2001 r. chyba nic tak mocno nie działa na amerykańską wyobraźnię, jak hasło „bomba w samolocie”. Dlatego w Syrii uderzono nie tylko na Państwo Islamskie, ale także właśnie Chorasan.

No właśnie, co to ten Chorasan? Jest to grupa weteranów walczących kiedyś w Pakistanie i Afganistanie, powiązana z Al-Kaidą i wysłana do Syrii, by walczyć u boku Frontu Al-Nusra (też afiliowanej przy Al-Kaidzie grupie). Nazwa organizacji odnosi się do historycznej krainy, znajdującej się na części obecnego Iranu, Afganistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu, Tadżykistanu i Pakistanu. Nazwa to zbitka z perskiego, którą można przetłumaczyć jako „krainę, gdzie wschodzi słońce”. Ma rekrutować owładniętych misją dżihadystów z zachodnimi paszportami w kieszeni. Na ich czele ma stać – a właściwie miał stać, bo plotka niesie, że zginął w ostatnich bombardowaniach – Muhsin Al-Fadhli. Zaledwie 33-latek, uważany za jednego z byłych przybocznych bin Ladena. Urodził się w Kuwejcie, potem walczył w Czeczenii, a następnie w Afganistanie. Po ataku na Afganistan Al-Fadhli miał uciec do Iranu, gdzie stanął na czele irańskiej komórki Al-Kaidy. Od kilku lat jest na celowniku Amerykanów. Za informację o jego miejscu pobytu Departament Stanu dwa lata temu wyznaczył nagrodę 7 mln dolarów.

Do Syrii miał go wysłać sam szef Al-Kaidy Al-Zawahiri, który chciał wykorzystać syryjską zawieruchę do ściągnięcia w szeregi organizacji radykałów gotowych na wszystko, czyli przeprowadzenie zamachów na Zachodzie. Ot, taka lotna „agencja pracy”. Syria okazała się żyznym miejscem do werbunku. Nawet zbyt dobrym. Szybko okazało się również, że Al-Nusra i Państwo Islamskie, choć pochodzą z tej samej matki, czyli Al-Kaidy, nie darzą się braterską miłością. Na początku tego roku drogi obu organizacji bardzo krwawo się rozeszły. Państwo Islamskie zerwało się ze smyczy Al-Kaidzie, bo nie chciało podporządkować się decyzji Al-Zawahiriego, by skupić się na walce jedynie w Iraku, a Syrię zostawić Frontowi Al-Nusra.

Dziś Państwo Islamskie wyrosło de facto na głównego rywala Al-Kaidy i przynajmniej na razie z nią wygrywa, i ma się czym chwalić. Zgarnia miliony dolarów z przemytu, okupów, sprzedaży ropy, rabunków. Rozgościło się w sporej części Syrii i Iraku, ustanawiając na tym terenie samozwańczy kalifat. Wygrywa też walkę o rząd dusz. To do niej ciągną terroryści z całego świata, jest siłą, z którą trzeba się liczyć. Taką, która zmusiła Obamę do pójścia na wojnę, przed którą bronił się rękami i nogami. Jakkolwiek cynicznie i okrutnie to brzmi, kilka nagrań z egzekucjami na obywatelach Zachodu zrobiło więcej niż trzy lata wojny i grubo ponad sto tysięcy zabitych Syryjczyków.

Do tego doszedł strach przed zamachami szykowanymi przez de facto Al-Kaidę na Zachodzie. Al-Nusra i będąca jej przybocznym Chorasan są dziś głównymi ekspozyturami Al-Kaidy w Syrii. Podobno spora część Tomahawków wystrzelonych we wtorek wycelowanych było właśnie w Chorasan, których przyczółki znajdują się w głównie w okolicach Aleppo i Idlib.

Do tego miejsca wszystko mniej więcej się zgadza. Przestaje się zgadzać, jeśli zastanowimy się nad innymi powiązaniami Al-Nusry w Syrii. Taka Wolna Armia Syryjska głosi przecież, że traktuje Al-Nusrę jako „braci w walce”, bo mają wspólnych wrogów.

samoloty-us

Dwa F-15 lecące nad północnym Irakiem po przeprowadzeniu nalotów w Syrii. Fot. Senior Airman Matthew Bruch, U.S. Air Force, Flickr CC by 2.0.

Problem w tym, że dziś Ameryka zamierza na saudyjskiej ziemi szkolić „umiarkowaną syryjską opozycję”, a także dostarczać jej broń. Na ten cel przeznaczono pół miliarda dolarów, które właśnie zatwierdził Kongres. Pytania o związki Chorasan z Al-Nusrą i Al-Nusry z Wolną Armią Syryjską – którą można uważać za „umiarkowaną opozycję” – wydają się więc dziś bardzo na miejscu. Te związki są, i to co najmniej poprawne, mimo chwilowych sprzeczek pomiędzy nimi. Z grubsza można powiedzieć, że Wolną Armię i Al-Nusrę łączy, prócz wrogów (Asad i Państwo Islamskie), co najmniej jeden wspólny sprzymierzeniec, czyli Ruch Wolnych Lewantu, operujący głównie w okolicach Idlib i Aleppo. Ta ostatnia organizacja uważa się za niezależną od Al-Kaidy, ale też Wolnej Armii. Bojownikom Ruchu nie przeszkadza to walczyć wspólnie z Wolną Armią albo Al‑Nusrą przeciwko wojskom Asada czy Państwu Islamskiemu. Jeśli więc Ameryka ma zbroić i łożyć na syryjską opozycję, to jakie są gwarancje, że pieniądze i broń nie trafią w końcu także i do Al-Kaidy, przeciwko której Ameryka również walczy? Kto ma tego pilnować? A przede wszystkim – jak?

Pytań jest znacznie więcej, bo wciąż nie wiadomo, jaki jest plan na Asada. Zostawić? Obalić? Upudrować i przerobić na wersję bardziej strawną?

Warto też zapytać o skuteczność obranej strategii. O ile w Iraku za atakami lotniczymi podąża regularna armia iracka i Peszmerga, o tyle w Syrii funkcję armii lądowej ma spełnić na razie słabo uzbrojona i coraz bardziej rozproszona Wolna Armia Syryjska (co chwila słychać o kolejnej grupce, która przechodzi do Frontu Islamskiego czy Al-Nusry albo w jeszcze inne szeregi). Według sygnałów płynących z Pentagonu szkolenia i ewentualne dostawy broni dla Wolnej Armii mogą zająć przynajmniej kilka miesięcy.

Same bombardowania z powietrza też są niezwykle drogie. Tylko we wtorek na pozycje Państwa Islamskiego i Frontu Al-Nusra spadło 47 Tomahawków po 1,5 mln dolarów za każdy. Do tego dochodzą koszty stacjonowania wojsk, okrętów, logistyki, samolotów, zwiadów – to przecież może iść w setki milionów dolarów. Kto za to wszystko zapłaci? Które społeczeństwo uzna, że lepiej wydawać na Raptory i Tomahawki zamiast na edukację czy ochronę zdrowia?

Z drugiej strony same bombardowania – z czego zdają sobie sprawę już wszyscy – nie wystarczą. Mogą osłabić „siatkę śmierci” – określenie użyte w środę przez Obamę w ONZ – ale nie są w stanie jej zniszczyć. Co więcej, dziś już wycofać się nie można. Skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć Z. A więc co dalej?

Odpowiedzi na każde z tych pytań rodzą kolejne. Tymczasem świat ma problem z odpowiedzią na te podstawowe.

uchodzcy-syria

Masowe ucieczki Kurdów z Syrii do Turcji. Tylko od ostatniego piątku z Syrii miało uciec 130 tys. osób. W Turcji jest teraz – według oficjalnych rządowych szacunków – około 1 miliona syryjskich uchodźców. Fot. European Commission DG ECHO, Flickr CC by 2.0.

Pewne jest, że Zachód przespał moment, w którym można było cokolwiek zrobić. Dziś się stara, ale wydaje się, że nikt nie ma wizji przyszłości. Państwo Islamskie przekroczyło czerwoną linię, upubliczniając egzekucje obywateli Zachodu, więc owo Państwo Islamskie dostanie po łapach. Asad przekroczył czerwoną linię atakiem chemicznym na ludność cywilną, ale tam nie było naszych, więc przymkniemy oko. Wolna Armia jest jedyną siłą, z którą ewentualnie można rozmawiać, to przymykamy oczy na to, że współpracuje z Frontem Islamskim, który już kiedyś przejął magazyny broni Wolnej Armii pełne zachodniej amunicji.

Z tego labiryntu nikt nie potrafi znaleźć wyjścia. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że w gabinetach na najwyższym szczeblu jakieś tajne plany istnieją albo szybko powstaną. W przeciwnym wypadku postrzelamy trochę do terrorystów, a po jakimś czasie stwierdzimy, że już nie stanowią dla nas zagrożenia. I znów na jakiś czas zapomnimy o tym nieszczęsnym kraju.