Obama zgadza się na naloty w Iraku. A co z Syrią?

Prezydent USA odpowiada na wezwanie Bagdadu – chce pomóc zagrożonym irackim mniejszościom religijnym i amerykańskiemu personelowi w Iraku.

Można powiedzieć: nareszcie. Państwo Islamskie, czyli to, co dotychczas znaliśmy jako Islamskie Państwo Iraku i Lewantu, coraz bardziej rozgaszcza się w dużej części Iraku i na sporym kawałku Syrii.

Państwo Islamskie nie przyszło tam z wizytą. Bojownicy samozwańczego kalifa Baghdadiego po prostu zajęli te tereny i ustanowili własne „państwo” i własne porządki, o czym pisałam przed kilkoma tygodniami. Nie tylko władze w Bagdadzie, ale de facto cały świat przygląda się temu w osłupieniu sparaliżowany.

W końcu Barack Obama zabrał głos. Można powiedzieć: nareszcie. Prezydent wydał zgodę na zrzuty humanitarne dla uwięzionych w górach Irakijczyków – chrześcijan i jazydów. Według szacunków ONZ w ostatnich dniach z własnych domów uciekło 200 tys. ludzi. Są to ci, którzy obawiają się o własne życie, ci, którym postawiono ultimatum: „islam albo śmierć”.

„Możemy działać ostrożnie i odpowiedzialnie, aby zapobiec potencjalnym aktom ludobójstwa” – mówi Obama. Pozwolił na precyzyjne naloty lotnicze na cele bojowników islamskich, „jeśli będzie to konieczne”. Czyli teraz jeszcze nie jest konieczne? Ani nie było konieczne kilka tygodni temu, kiedy Państwo Islamskie stało się faktem?

Obama – co mocno podkreślił – nie zamierza wysłać do Iraku sił lądowych, nie zamierza wplątać USA w kolejną wojnę. Takiej deklaracji na pewno potrzebują Amerykanie. Ale co z Irakiem? Co z Syrią? Albo zapytam inaczej – co z Irakijczykami? I co z Syryjczykami?

Jeśli Obama uzna, że naloty jednak są już „konieczne”, oznacza to jedno: Państwo Islamskie przeniesie się po prostu do Syrii. Na teren, który już teraz zajmuje, albo dalej. Syria tym różni się od Iraku, że nie jest uważana przez USA za sojusznika. Teraz Obama odpowiada na wezwanie do bratniej pomocy płynące z Bagdadu. Dziś praktycznie nie do pomyślenia jest podobne wezwanie z Damaszku.

Państwo Islamskie wjeżdża do Raqqa w północnej Syrii. Fot. Reuters/Forum

Państwo Islamskie wjeżdża do Rakka w północnej Syrii. Fot. Reuters/Forum

W Syrii nie ma Amerykanów, ale są chrześcijanie i mniejszość szyicka, ale też sunnicy Kurdowie. Wszyscy to śmiertelni wrogowie Państwa Islamskiego. Oni już dziś doświadczają jego skutków. W Rakkaa, w Deir ez Zor nie można grać piłkę, palić, modlić się publicznie, kobiety nie mogą wyjść bez zasłony. Ale pal licho grę w piłkę, tu nie o sport chodzi. Jeśli amerykański scenariusz zakłada wypchnięcie Państwa Islamskiego z Iraku, to jednocześnie oznacza zagarnięcie przez nie Syrii. A może więcej? Widziałam mapę, na której czarna flaga powiewa nie tylko w Syrii czy Iraku, ale także w Izraelu, w połowie Afryki, w Hiszpanii, Grecji, Pakistanie, Gruzji, Chinach i w części Rosji. Jest się czego bać, tym bardziej jest czemu przeciwdziałać już teraz. Nie tylko w Iraku.