Izraelczycy weszli do Gazy. Kiedy wyjdą?

Izraelscy żołnierze weszli do Gazy. Pierwszy sukces już osiągnęli. Udało im się zmienić nagłówki światowych mediów. Dziś nie mówi się już wyłącznie o tym, że w Gazie giną cywile, na których głowy spadają izraelskie rakiety. Od dziś Izrael prowadzi operację przeciwko terrorystom.

Na razie można powiedzieć: stoją w drzwiach… Izraelscy żołnierze zaledwie przekroczyli zasieki, nie posuwają się w głąb. Ich celem jest zburzenie sieci podziemnych korytarzy, podziemnej Gazy pod Gazą. Wejdą dalej? Premier Netanjahu mówił w piątek, że jego rząd zdecydował się na rozszerzenie operacji po tym, jak zostały wyczerpane wszystkie inne opcje, Hamas, „organizacja morderców”, nie uszanował rozejmu humanitarnego i nie było wyjścia. No to jest wejście.


Na krótkim filmie izraelskiej armii widać, jak żołnierze wchodzą do Strefy Gazy. Fot. IDF

Zwykle przy takich okazjach pojawia się pytanie, jak długo może potrwać taka operacja. Do tej pory Izrael działał szybko. Poprzednia, w 2012 roku, trwała tydzień, wcześniejszy „Płynny Ołów” – trzy tygodnie. Krótkie wojny. Ich celem jest zadanie jak najdotkliwszych ciosów tym, którzy odpalają rakiety, zniszczenie wyrzutni, teraz rozwalenie tych tuneli.

Hamas tylko czeka, żeby izraelscy żołnierze podeszli bliżej. Teraz siła rażenia bojowników (nie tylko spod znaku Hamasu, ale też Islamskiego Dżihadu) nie jest duża, bo praktycznie nie są w stanie wyrządzić izraelskiej armii poważniejszych szkód. Bo jak trafić prymitywną rakietą w żołnierza? Albo najlepiej w wielu żołnierzy?

Izraelczycy oczywiście nie mają ochoty stać się łatwą zdobyczą i wejście w głąb będzie musiało być dobrze przemyślane. Koszty obliczone. Izraelczycy widzą teraz w premierze Netanjahu silnego człowieka, który nie cofnie się przed niczym, by chronić swoich obywateli. Na pewno nie będzie ryzykować życia swoich żołnierzy ponad to, co wystarczy, by kupić trochę spokoju. Stłumić ostrza przeciwnika, wykrwawić go, przetrzebić zapasy sprzętu. Na razie Netanjahu rozgrywa tę wojnę po mistrzowsku. Pierwsze strony izraelskich gazet pełne są sukcesów militarnych, nie ma zdjęć wracających w trumnach żołnierzy (do tej pory zginął jeden, 20-letni sierżant Ejtan Barak).

No ale u siebie, we własnym rządzie, Netanjahu ma jeszcze większych jastrzębi niż on. Minister Uri Ariel mówi, że nie można poprzestać na rozwaleniu tuneli, że wejść trzeba głębiej, bo Hamas nie przestanie odpalać rakiet. Dużo w tym prawdy. Hamas potrafi niczym Feniks odrodzić się z popiołów i odbudować swoje arsenały, jeszcze większe, jeszcze groźniejsze po każdej izraelskiej operacji.

Ten scenariusz niesie zagrożenie, którego Netanjahu na pewno chciałby uniknąć. A chciałby uniknąć ofiar w szeregach Cahalu. Nie może ich nie być, gdy wchodzi się w głąb mocno zaludnionego terenu, wąskich miejskich uliczek. W takich warunkach traci się przewagę militarną (supersprzęt w powietrzu i na morzu nie wystarcza, kiedy musi dojść do konfrontacji).

Dziś wszystkie opcje są w grze. Na razie trwa demonstracja siły. Pytanie tylko, czy kilka izraelskich czołgów wystraszy Hamas, by wstrzymać rakiety?