Wojna będzie, bo nikt jej nie chce

Jestem skłonna uwierzyć w głosy, że nikt nie chce nowej wojny między Izraelem a Gazą. Co gorsza, wierzę nawet w to, że wojna będzie, bo tak bardzo nikt jej nie chce.

Premier Netanjahu bardzo nie chciał tej wojny. Odgrażał się oczywiście, że „Hamas zapłaci”, ale widać było, że nie chce napędzać kolejnej fali przemocy. Odpowiedzieć, żeby zabolało – tak. Ale żeby się rozlało – nie. Bo nie ma niczego gorszego dla izraelskiego premiera – ktokolwiek by nim był – niż gdy na Tel Awiw, Hajfę czy Jerozolimę lecą rakiety. A lecą. Syreny alarmowe wyją w Tel Awiwie, w Jerozolimie, Aszkelonie, Aszdodzie…

Wojna przenosi się też do Internetu. Obie strony mają swoje racje. Fot. Israel Under Fire, Facebook

Wojna przenosi się też do Internetu. Obie strony mają swoje racje. Fot. Israel Under Fire, Facebook

Ludzie się boją, ale nie wiadomo, co dziś gorsze – ich strach czy wciąż świeży gniew po bestialskim morderstwie trzech izraelskich nastolatków, których ciała porzucono w szczerym polu pod Hebronem. Z wielkiego gniewu po palestyńskich ulicach w Jerozolimie niosły się hasła „Śmierć Arabom”. Śmierć przyszła szybko. Palestyński nastolatek został porwany z ulicy i żywcem spalony. Pogrzeb chłopca wylał kolejną rozpacz i gniew. Następnie zdjęcia skatowanego kuzyna ofiary. Chłopak miał przy sobie ponoć procę na kamienie. Wsadzono go na kilka dni do aresztu domowego. Znowu gniew.

Z Gazy zaczął lecieć deszcz rakiet o większym niż do tej pory zasięgu. Większość spadła na otwartą przestrzeń, sporo przechwyciła izraelska tarcza antyrakietowa. W odwecie na gęsto zaludnioną Gazę spadły izraelskie pociski. Znowu ofiary, w tym i palestyńscy bojownicy, i zwykli cywile – w środę przed południem ofiar jest już 25. Izraelczycy – nie bez słuszności – utrzymują, że rakiety w Gazie odpalane są z budynków, w których mieszkają zwykli ludzie, ale też z miejsc użyteczności publicznej, takich jak szpitale czy szkoły. Strach pomyśleć, co będzie, jeśli nie uda się ewakuować takiego budynku na czas (izraelskie wojsko wysyła ostrzeżenia przed atakiem). Tyle że dziś Hamasowi też nie zależy na tej wojnie, bo jakoś próbuje układać się z Fatahem, zakończyć palestyńsko-palestyńską wojnę, oczyścić wizerunek. Chaled Meszal podobno poprosił Katar i Turcję o pomoc w negocjacjach o zawieszeniu broni. Pierwsze rakiety odpalił Islamski Dżihad i inne ugrupowania z nim powiązane, ale to i tak idzie na konto Hamasu.

Izraelskie wojsko atakuje cele w Gazie. Fot. International communities against Israel (2), Facebook

Izraelskie wojsko atakuje cele w Gazie. Fot. International communities against Israel (2), Facebook

Władze na Zachodnim Brzegu żądają natychmiastowego przerwania ataku na Gazę. Dziś, kiedy polityczne scenariusze próbują układać z Hamasem, ta wojna przychodzi w najgorszym momencie. Chcą, by świat pomógł powstrzymać eskalację przemocy. Ale „świat”, czyli ci, na których przy tej okazji można było liczyć – Egipt i Stany Zjednoczone – specjalnie się do tego powstrzymywania nie palą. Rządzony przez armię Egipt ma na pieńku z Hamasem i chętnie przyłożyłby rękę do jego osłabienia. Nie widać też, by Ameryka aktywnie włączała się w uspokojenie sytuacji.

A rozpalonych emocji jest już tyle, że falę trudno zatrzymać. Cios przyszedł też od środka. Awigdor Liberman nie stracił okazji, by dolać oliwy do ognia. Bo jego zdaniem reakcja rządu wobec Hamasu jest za słaba. Marzy mu się ponowne wejście do Gazy. Kończy więc współpracę z Netanjahu (Likud i Nasz Dom Israel były w koalicji wyborczej, mają też wspólny klub w Knesecie. Teraz prawdopodobnie dojdzie do jego podziału, ale nie do zerwania koalicji), gra na swój własny wyborczy sukces i na razie rozgrywa ten mecz perfekcyjnie. Dziś wychodzi na to, że Netanjahu – dopiero postraszony przez Libermana – odzyskuje moc. Liberman pewnie zaciera ręce.

Machina wojenna ruszyła. I już nic jej nie zatrzyma.