Jest się czego bać

Asad ma poważne kłopoty. Interwencja zbrojna w Syrii jeszcze nigdy nie była tak prawdopodobna jak teraz. Jeśli to tylko straszak, by wymusić na Asadzie polityczne rozwiązanie, to jego efekt może być podobny:  koniec rządów obecnego prezydenta Syrii.

Od środowego ataku (jest coraz mniej wątpliwości, że to istotnie był atak chemiczny we Wschodniej Ghuta) sprawy nabrały przyspieszenia. Ataku na taką skalę nie da się zamieść pod dywan.

Asad zgodził się na kontrolę obserwatorów w Ghuta, ale już słychać głosy, że to za późno i wyniki nie będą wiarygodne, więc pewnie niewiele warte, więc i tak można działać bez nich… Amerykański sekretarz obrony Chuck Hagel mówi otwarcie, że Pentagon jest gotowy do uderzenia i czeka tylko na rozkaz prezydenta Obamy. Wielka Brytania i Francja nalegają, by tym razem działać. Prawda jest taka, że jeśli nie teraz, to już nigdy, a Asad będzie mógł zrobić w Syrii i z Syrią absolutnie wszystko.

Znamienita jest reakcja Rosji, która czuje się „zaniepokojona” możliwością interwencji. Sytuacja jest naprawdę poważna, nawet jeśli – na co wszystko wskazuje – atak nastąpi bez wyraźnego mandatu ONZ (trudno wyobrazić sobie, by Rada Bezpieczeństwa zgodziła się na objęcie Syrii strefą zakazu lotów, gdy znamy stanowisko Rosji i Chin).

Jeśli jednak dojdzie do ataku, to należy liczyć się ze scenariuszem libijskim. Atak z powietrza i morza na główne cele w Syrii, paraliż jej arsenałów i umożliwienie rebeliantom przejęcie władzy – to scenariusz optymalny ze strony Zachodu. Sen z powiek przywódców spędza jednak kształtu Syrii bez Asada. Już dziś problemem są odziały islamskie, które są de facto trzecią stroną tej wojny, a po przejęciu władzy przez opozycję będzie to jedna z trudniejszych kwestii do rozwiązania. Albo nierozwiązania. W najczarniejszych przewidywaniach może dojść nawet do podziału Syrii na dwie, albo nawet trzy części (Kurdowie na północy, nowe władze w pasie zachodnim, a na wschodzie wojska islamskie). Jest się czego bać.