Przepis na koalicję

Układanie koalicji w Izraelu może przypominać zdesperowanego kucharza, który z tego, co akurat ma pod ręką próbuje stworzyć jakiekolwiek danie, chociaż poszczególne składniki zdają się do siebie w ogóle nie pasować. Co z tego wyjdzie? Pewnie pasztet.

Weź blok prawicowy (31 jeden deputowanych Likudu-Beitenu w Knesecie), sporą garść ultrareligijnych (dokładnie 18 z Szasu i Zjednoczonego Judaizmu Tory) – masz solidną bazę, ale wciąż nie masz koalicji, która skutecznie może rządzić.

Ostateczna kompozycja zależy teraz od inwencji własnej i samych zainteresowanych. Maleńkie przystawki świetnie uzupełnią danie: sześcioro posłów z „Ruchu” od Cipi Liwni i dwóch z Kadimy zamknie usta wszystkim marudom, że z Palestyńczykami nie ma rozmowy. Dobrze wiemy, że nie ma – bo przecież zapisaliśmy, że wszelkie plany pokojowe muszą być zatwierdzone przez rząd i parlament – ale niedługo do Izraela przyjeżdża prezydent Obama i taka Liwni jest tej koalicji bardzo do twarzy. Co z tego, że jeszcze kilka tygodni przed wyborami namawiała Shelly Jakimowicz z Partii Pracy i Jaira Lapida z „Jest Przyszłość”, by z jej „Ruchem” stworzyli blok, który będzie alternatywą dla Likudu? To przecież nie kłopot premiera, zwłaszcza że dwie ministerialne teki i mgliste obietnice „rozmów z Palestyńczykami” wystarczyły, by przekonać Liwni do tego kożucha. Izraelska prasa nie odmawia sobie złośliwości i słusznie zauważa, że „Liwni nigdy nie traci okazji, by podjąć złą decyzję” (cztery lata temu – mimo że jej partia wygrała wybory – nie udało się jej stworzyć koalicji, bo nie dogadała się z Szasem; choć dziś i tak będzie musiała ich pewnie przełknąć w koalicji z Likudem; wtedy mogła mieć kilka kluczowych tek więcej, dziś na stole są tylko dwie).

A na koniec: „Dom Żydowski” Naftalego Benetta z 12 szablami (zbliżone do Likudu poglądy na sprawę palestyńską – anektowanie większości Zachodniego Brzegu, gdzie znajdują się żydowskie osiedla; szefował już kancelarii premiera, z drugiej strony nie ma tu większej „chemii”, a miliony dolarów na koncie Benetta demotywują go w zabieganiu o stołki) albo „Jest Przyszłość” (Jair Lapid ma aż 19 mandatów, ale nie ukrywa własnego apetytu na fotel premiera, w którym – jak sam mówi – mógłby zasiąść równo za półtora roku i nie chce ustąpić w sprawie obowiązkowej służby wojskowej dla religijnych – sprawie nie do przełknięcia dla ugrupowań ortodoksyjnych).

Z perspektywy Netanjahu takie scenariusze były możliwe tylko do czasu, gdy Benett z Lapidem dogadali się i zawarli porozumienie, że zgodzą się na wejście do koalicji jedynie we wspólnym pakiecie, albo nie wejdą do niej wcale. Jeśli będą w tym postanowieniu konsekwentni, to Netanjahu może nie mieć innego wyjścia, tylko ciułać koalicję z mniejszymi partnerami.

Ostateczny termin zawarcia koalicji wyznaczony przez prezydenta upływa 2 marca (potem Netanjahu może poprosić o dodatkowe 14 dni). Jest więc jeszcze trochę czasu na kompozycję, ucieranie, przekładanie, próbowanie, chociaż istnieje obawa, że wyjdzie z tego ciężkostrawny pasztet (jak pogodzić poglądy Liwni z Benettem na kwestię palestyńską? czy świeckiego Lapida z ortodoksami?) albo danie w ogóle się nie uda. Z drugiej strony w ostatnich latach rządowe koalicje były zawierane w podobnie egzotycznych kompozycjach, więc niewykluczone, że i tym razem kucharz sobie poradzi.